Tajlandia na własną rękę: Ao Nang. No cóż, można powiedzieć, że wiedzieliśmy na co się piszemy. Jednak to, co zastaliśmy na miejscu nieco nas przeraziło. Ao Nang to w 100% sztuczny twór, który powstał, aby zaspokoić wszelkie potrzeby turystów, czyli (niestety) również nasze.
Zwiedzenie Norwegii, kraju kojarzonego z zorzą polarną i fiordami, jest marzeniem wielu turystów. Nie jest to bynajmniej marzenie nierealne ale by je spełnić i by taka wycieczka się udała, trzeba się do niej odpowiednio przygotować. Załączam kilka praktycznych porad z własnego doświadczenia. Nie jesteśmy w stanie zaplanowac pogody czy też przewidzieć kataklizmu czy zamachów (jak te z lipca 2011 w Oslo i na Utoya) ale już inne rzeczy możemy wcześniej zaplanować. Poniższe porady będą najbardziej praktyczne dla osób pragnących zwiedzić Norwegię na własną rękę, samochodem i którzy mają chęć zarówno dojechać do ciekawych miejsc jak i nieco pochodzić po górach. 6. Przygotowania do podróży i pobytu w Norwegii – ogólne uwagi. Płatności, pieniądze, karty płatnicze i kredytowe Walutą Norwegii jest korona norweska (NOK). Można dla uproszczenia przyjąć, że 1NOK=0,5PLN. Ta waluta jest obowiązująca co oznacza, że nie zapłacimy za hotel, prom czy inne artykuły w EURO czy innej walucie wymienalnej (USD). Może uda nam się na bazarze kupić pamiątki za EURO ale to wszystko. Musimy więc posiadać korony. Z naszego doświadczenia wynika, że warto je kupić w Polsce za złotówki. Kupowanie EURO w Polsce by później w Norwegii zamienić je w NOK nie ma wiekszego sensu – kantory zarabiają dwa razy. Jeśli nam zostanie koron to zawsze je możemy w Polsce wymienić z powrotem na PLN. Poza tym w Norwegii nie zauważyliśmy wcale (poza hotelami i niektórymi kampingami) punktów wymiany walut. Lepiej mieć ze sobą korony norweskie, żeby nie tracić czasu na szukanie banku, hotelu w celu wymiany waluty. Międzynarodowe karty kredytowe i płatnicze (np. VISA, Maestro) są honorowane i chętnie przyjmowane w dużych miastach, muzeach, supermarketach oraz dużych sklepach z pamiątkami jakie znajdują się we wszystkich turystycznyvh miejscowościach (Geiranger, Flam, Eidfjord itp.). Poza takimi miejscami ww karty nie są w Norwegii już tak powszechnie akceptowane – trzeba miec gotówkę by na przykład zapłacić za przejazd promem czy zkupy w lokalnym wiejskim sklepie. Nawet niektóre kempingi nie przyjmuja kart (ale to można łatwo sprawdzić podczas wykonywania rezerwacji). Ogólnie lepiej jest mieć kartę kredytową niż płatniczą – płatnicza wymaga online połączenia z bankiem a z tym zdarzają się kłopoty w mniejszych sklepach. Zatem gotówka – czy karta? Branie ze sobą gotówki na wszystkie wydatki jest niepraktyczne. My przyjeliśmy taką metodę, że za wszystkie większe wydatki typu noclegi, wstęp do muzeów i zabytkowych obiektów, wycieczki statkami turystycznymi po fiordach, kolejkę górską we Flam oraz paliwo na stacjach płacimy kartą a na resztę szacowanych wydatków mieliśmy gotówkę (zakupione w kantorze w Polsce korony norweskie). Wypłata gotówki w bankomatach powoduje naliczanie opłaty bankomatowej dla banku co dla nas oznacza dodatkowy wydatek. Opłata ta jest różna w zależności od banku – może metodą na jej obejście jest posiadania karty jednego z banków, które zapewniają bezpłatne wypłaty z bankomatów na całym świecie. Jedzenie Norwegia to kraj powszechnie uznawany za drogi. I tak też jest poza małymi wyjątkami. Ponadto nie jest to kraj przeludniony co oznacza, że nie wszędzie i nie o każdej porze kupimy chleb, napoje czy zatankujemy paliwo. Niewątpliwie planując samodzielny wyjazd do Norwegii i nocowanie na kampingach i/lub w domkach wyposażonych w kuchnie należy zaopatrzyć się w jedzenie jakie szybko można samodzielnie przygotować. Czyli wszelkiego rodzaju potrawy w słoikach do podgrzania na kuchence lub w mikrofali, ryż, kaszę itp. Wybór potraw biwakowych jest spory w naszych sklepach – co kto wybierze kwestia gustu. Kawa, herbata, cukier, zupki w proszku, kabanosy i wędlina paczkowana na pierwsze dni też się przyda. Na miejscu kupujemy chleb (w cenie od 14 do 20 NOK w markecie), mleko, wędliny, sery itp. Wyjście do restauracji w Oslo czy Bergen dla dwóch osób i zamówienie podstawowego dania to koszt 400-500 NOK bez piwa. W większych miastach można zjeść nieco taniej w budkach typu Hot-Dog i Hamburger. W samym Bergen zjedliśmy rybkę z frytkami na targu rybnym za 60NOK. Warto też sprawdzić ceny w barach i restauracjach prowadzonych przez Turków i Azjatów – np. duża pizza to 100NOK. Norwegia nie jest rajem dla smakosza alkoholu. Piwo w ogródku piwnym w Bergen kosztowało 80NOK za kufel. Zaś cena najtańszego piwa w uważanym za najtańszy, supermarkecie REMA1000 wynosiła 20NOK za półlitrową puszkę! Za przelicznik należy przyjąć, że 1PLN=2NOK. Zatem obok jedzenia bierzemy ze sobą troche napojów wyskokowo-rozgrzewających – przydają się na chłodne wieczory. Nasz ulubiony (czyt. najtańszy) supermarket to REMA 1000. Ubranie, odzież W Norwegii jest zimno nawet latem! Niestety trzeba to sobie dobrze uświadomić przed wyjazdem i przygotować się na niskie temperatury. Klimat jest typowo górski (choć zależy od miejsca w którym przebywamy) a pogoda szybko potrafi się zmienić. Trzeba być przygotowanym, że latem w dzień może być fajnie i ciepło np. 24 stopnie a za chwilę wiatr przywieje chmury i mamy juz tylko 15 stopni. Nocą temperatura moze spaść do 10 stopni co w namiocie może nie być przyjemne. Zatem uwzględnić należy dużą zmiennośc pogody planując dobór ubrań na wyprawę do Norwegii. Nie będzie miał z tym kłopotów ten kto lubi wypady w góry i często je robi. Podstawa to ubieranie się na tzw. „cebulkę” no i dobra kurtka przeciwdeszczowa z kapturem, najlepiej tak chroniąca też przed wiatrem. Jeśli planujemy chodzenie po górach to dobre buty trekkingowe będą niezbędne. Jeśli nie, to wystarczy sportowe, wygodne i nieprzemakalne obuwie. Jeśli planujemy spanie w namiocie to ciepły śpiwór, polarek albo dres jest konieczny. Ale uwaga – w Norwegii są też dni że przez cały dzień można chodzić w T-shircie, krótkich spodniach i okularach przeciwsłonecznych (też należy zabrać)! Kapielówki – można zabrać ze sobą by pokąpać się w fiordach ale woda jest bardzo zimna! Nam wystarczyło zamoczenie stóp. Bezpieczeństwo, kradzieże, włamania Chyba trudno o bardziej bezpieczny kraj niż Norwegia – tak oczywiście wszyscy myśleli do ostatnich zamachów w Oslo i na wyspie Utoya. Ale mimo tych zamachów, Norwegia nadal pozostaje krajem bezpiecznym – można spokojnie spacerowac samotnie nocą, nic się powinno wydarzyć. Również kradzieże są tu rzadkością, a już na pewno na wsiach i w małych miejscowościach, w których żyją Norwegowie. W dużych miastach, zwłaszcza w pobliżu atrakcji turystycznych i oraz miejscowościach o turystycznych walorach należy zachować zwyczajną ostrożność – w tłumie może się zdarzyć jakiś złodziejaszek. Raczej nie ma się też co martwić, że pozostawiając samochód na ulicy czy rower, dojdzie do włamania czy kradzieży. To samo dotyczy domków na kempingu. Inne przydatne uwagi Przydadzą się kremy czy aerozole na komary i meszki. W górzystej Norwegii, mimo niskich temperatur całkiem sporo jest komarów, zwłaszcza na północnym wybrzeżu oraz w okolicach jezior i lasów są ich masy, a ich ukąszenia są dość bolesne. Nad fiordami, tam gdzie są zabudowania nie zauważyliśmy wielu komarów ale pojawiają się jeśli wybierzemy się w trasę wzdłuż fiordu, zwłaszcza jeśli wejdziemy w gęstwinę lasu. >> GD Star Ratingloading...
Prawo do reklamowania nieudanych wakacji. I w końcu wybierając się na wakacje z biurem podróży mamy prawo do reklamowania zmarnowanego urlopu. Teoretycznie, bo czasem w praktyce okazuje się, że nawet tak oczywiste zaniedbania i przegięcia organizatora, jak zakwaterowanie klientów z klaustrofobią w piwnicy albo astmatyków przy
wakacje na własną rękę Co myslicie o organizachi wakacji w tym roku? Miałam sobioe wykupić jakiś last w ostatnim momencie, ale właściwie biorąc pod uwagę te wszytskie upadające biura, zastanawiam się czy nie lepiej na własną ręke jednak pojechać? Wyświetlaj: Re: wakacje na własną rękę eDom / 2012-09-28 12:08 Jeśli interesuje Cię samodzielny wyjazd to możemy pomóc w wyborze odpowiedniej kwatery na Pozdrawiamy. wakacje na własną rękę Jerzy K / 2012-08-08 12:43 / Bywalec forum jeśli wybierzesz nawet last minute coś, ale w biurze podróży, które cieszy się jakąś renomą to nie ma się co obawiać chcyba, pzrecież te najwieklsze nie upadają, tylko jakieś małe wakacje na własną rękę ancior / 2012-08-08 11:08 / Bywalec forum oczywiscie, ze lepiej jechac gdzies na wlasna reke, poza tym wycieczki organizowane z biur podrozy sa bardzo drogie w dzisiejszych czasach, mozna kupic tanie bilety lotnicze i leciec gdziekolwiek:) PODOBNE ARTYKUŁY Emerytura na własną rękę Nadal jest szansa na kredyt z 10 proc.... Praca na wakacje W IT lepiej na etacie czy na własną rękę? Nie daj się jesiennej aurze - pomyśl o... Najnowsze wpisy Polityka, aktualności Forum inwestycyjne Spółki giełdowe Forum finansowe Forum dla firm Forum prawne Forum pracy Forum emerytalne Forum ubezpieczeń Forum podatkowe Forum nieruchomości Forum motoryzacyjne W wolnym czasie Podróże Imprezy Kulinaria Sport Lifestyle Hobby Komputery i nowe technologie Uwagi do Technologie
W przypadku czarteru na Maderę dostajemy się bez przesiadek, podróż z Warszawy trwa ok 5,5 godziny a bilet w dwie strony dla jednej osoby w Itace kosztuje ok. 1600 zł. Przelot z Warszawy na Maderę wykupiony jako czarter z TUI kosztuje zazwyczaj od około 890 zł za osobę w dwie strony. W cenie wliczony jest tylko bagaż podręczny.
Korzystając z promocji jaka obowiązuje w liniach Wizz Air, przygotowałem propozycję przelotów do trzech tytułowych norweskich miast za 77 PLN. Wybrałem dla Was tylko terminy weekendowe, bez potrzeby brania urlopu. LOTYKup bilety do Bergen:Kup bilety do Stavanger:Kup bilety do Haugesund:Bilety lotnicze w najniższej cenie dostępne są dla osób, które mają wykupione konto Wizz Discount Club. Pamiętajcie także, że podróżujecie z bagażem podręcznym o maksymalnych wymiarach 55 x 40 x 23 cm i wadze nieprzekraczającej 10 również zakwaterowanie. Wybór jest spory, każdy znajdzie coś dla Stavanger:w Bergen:
Jak wypoczywają Polacy? Z obserwacji wynika, że spada liczba korzystających z ofert biur podróży, a rośnie liczba wyjazdów organizowanych na własną rękę.
A było to tak. W okolicach października ubiegłego roku dzwonią Góreccy i pytają, czy lecimy z nimi w lutym na tydzień do Norwegii. My na to, żeby dali nam momencik, sprawdzimy tylko, czy mamy jeszcze ten worek złota w garażu. Niestety kochani, w worku są tylko śmieci, ale podobno Norwegowie skupują, więc… Okazało się jednak, że chodzi o tygodniowe wakacje all inclusive za ok 2000zł od osoby. Prędzej bym uwierzyła w ten worek złota w garażu albo nawet w płaskość Ziemi. Z drugiej strony – kurde to Norwegia, a nie jakaś bezludna wyspa na Pacyfiku. W razie czego po prostu wrócimy. – No dobra, to jedziemy! – zawołaliśmy ochoczo. Majkel wziął urlop, ja zorganizowałam opiekę do dzieci. Co prawda czarna zimowa dupa dopiero rozwierała przed nami podwoje, ale na horyzoncie majaczyła Norwegia – jak iskierka nadziei zatrzaśnięta z nami w dupie. Jakoś na początku stycznia byliśmy akurat u Góreckich, nie pamiętam, co było na śniadanie, ale na bank bekon. Od słowa do słowa i rozmowa schodzi na Norwegię, pytamy więc, czy oni już gotowi. Oni na to, że nie tacy znowu gotowi. Trochę mnie to dziwi co prawda, bo jak znam Mery, powinna mieć już co najmniej segregator z poukładanymi kolorystycznie karteczkami, na których są wyliczenia, jak się spakować, żeby następnie wszystko wyjmować z walizki w porządku alfabetycznym i zgodnie ze wskazówkami zegara, a tu raptem miesiąc został… I w końcu Majkel mówi, że ciekawe jaka w tej Norwegii jest pogoda w lutym. A że posiada on swój własny świat myśli mniej zrozumiałych, więc Mery i Michał patrzą na niego z miną „zaiste, interesująca kwestia”, myśląc „kogo to obchodzi”. I wtedy jakiś zabłąkany neuron w mojej głowie ześlizguje się z urwiska porannych, nieuczesanych myśli i doznaję iluminacji! – Bo do Norwegii jedziemy w lutym, tak? – pytam, czując jak iskierka w dupie gaśnie i pogrążam się w ciemności. – Nieeeee – odpowiadają chórem Góreccy – W LIPCU! Cyt iskierka zgasła! Jaki morał płynie z tej historii? Że zawsze warto się upewnić czy chodzi o luty, czy o lipiec. W sumie jest też drugi morał, że czas od lutego do lipca bardzo szybko płynie i zanim się zorientowaliśmy już byliśmy na lotnisku w drodze do Oslo. Powiedzieć o Norwegii, że jest piękna, to jak powiedzieć o Usainie Bolcie, że całkiem szybko biega. Norwegia zapiera dech. Brutalnie odbiera Ci mowę. Puszcza oko i mówi „I co? Zatkało?”. No zatkało mnie całkiem. Oczywiście oglądałam sobie wcześniej Norwegię na różnych obrazkach. Ale na żywo widok fiordów wżynających się w skały ma w sobie coś mistycznego. Trafiliśmy na niesamowitą pogodę – upalne lato. Skały powleczone zielenią, nad nimi błękitne niebo odbijające się w lazurowej wodzie i całe kilometry dróg, gdzie cywilizacja nieśmiało tylko zaznacza swoją obecność. Zaprawdę powiadam Wam, jedźcie do Norwegii. Jeżeli jesteście ciekawi naszego wyjazdu od strony organizacyjnej i turystycznej, to odsyłam do Marysi i Michała – dowiecie się wszystkiego. Ode mnie kilka spontanicznych refleksji. Czystość, porządek, troska o naturę Przemierzaliśmy samochodem długą drogę z Oslo do Arendal. Podziwiałam widoki, ale czegoś w krajobrazie nie potrafiłam zidentyfikować. Coś mi nie grało. I nagle oświeciło mnie! Reklamy, bilbordy, bannery. NIE BYŁO ICH. Kiedy w drodze powrotnej do Polski wysiedliśmy na lotnisku w Warszawie, czułam się, jakby ktoś przywalił mi bilbordem w twarz. Ten krystaliczny norweski pejzaż pozbawiony całego komercyjnego szmelcu naprawdę daje do myślenia. I cicho sobie marzę, że może dożyję dnia, kiedy i Polska zostanie obdarta z tego gówna. Nawet w najbardziej turystycznych miejscach nie ma setek straganów i ludzi przebranych za misie, gwałtem biorących cię do selfie. Ta wszechobecna czystość w Norwegii aż wzrusza. Tak dobrze przeczytaliście. To trochę tak, jakby mieszkańcy mówili Przyrodzie „my tu się rozgościmy, ale obiecujemy, że nie odczujesz naszej obecności, będziemy bardzo grzeczni”. Uważam to za przepiękną i jedyną słuszną postawę człowieka wobec Ziemi. Okna Wróciłam do Polski z gorzką autorefleksją, że z moimi oknami wiecznie noszącymi ślady ludzkiej obecności – od DNA po odciski czasem całych twarzy, zostałabym szybko wyrzucona na bruk społeczeństwa norweskiego. Tam każde okno przypomina oszczędną ekspozycję. Przytulny lampion, rozkoszna firanka, snujący się po szybie bluszcz. A wszystko wygląda tak, że czujesz się zaproszony do środka. Postanowiłam, że kiedy tylko wrócę, zajmę się oknami w domu! Kuchenne już są udekorowane kwiatami, bluszczem i delikatnymi lampkami. Do największego okna w salonie zamówiłam nawet piękną makramę, chociaż wcześniej nie zamierzałam nic wieszać. W każdym razie całemu temu dziadostwu składowanemu na parapetach mówię stanowcze nie! Długi dzień Letni dzień w Norwegii jest czymś, co zachwycało nas i nie przestawało dziwić do ostatniego dnia. Tam doba składa się w zasadzie z dwóch dni. Ustaliliśmy, że do jest pierwszy, od do północy drugi. Tak więc do jakiegoś stopnia tygodniowy wyjazd to w rzeczywistości dwa tygodnie. Refleksję jednak mam taką, że na czas wakacji, kiedy możesz wszystko i nie musisz nic, to wyborna opcja. Kiedy jednak przychodzi proza życia, praca i masa obowiązków i z utęsknieniem czekasz na wieczór, a ten zjawia o się o pierwszej w nocy… Pustki Norwegia jest drugim po Islandii najsłabiej zaludnionym krajem Europy. Jeśli więc nie lubicie tłumów, to jest wymarzone dla Was miejsce. Nawet tam, gdzie teoretycznie powinno być mnóstwo turystów, nie jest tłoczno. To podobało mi się bardzo. Jakoś zdecydowanie łatwiej wziąć oddech, bardziej odpoczywasz. Moi Rodzice zawsze mieli manię szukania „nieodkrytych” przez innych miejsc. Szukaliśmy więc całe życie dzikich plaż i domków na uboczu. Kiedy tylko wróciłam z Norwegii, zadzwoniłam do Rodziców, mówiąc, że znalazłam idealne miejsce na wypoczynek dla nich. Cukierkowe osiedla Kiedy moja teściowa po raz pierwszy przyjechała do Polski, była nieco zaskoczona budownictwem, bo jakiś jej znajomy był tu wcześniej i powiedział, że my tu mamy takie cudowne drewniane domy ze skośnymi dachami. Okazało, że odwiedził Zakopane. Jakież było zdziwienie mojej teściowej, kiedy od lotniska w Warszawie po Lublin nie zobaczyła ani jednej bacówki! Jeśli więc podejrzewacie, że te śliczne norweskie domki, które widujecie na okładkach książek i widokówkach, to takie nasze polskie bacówki, to jesteście w błędzie. Tam wszystkie domy są drewniane i tak cukierkowe, jakby były chatkami z piernika. Zaskoczyło mnie też to, że ludzie raczej nie mają tam ogrodzeń. Ot, raczej jakieś delikatne miniaturowe płotki, które nie mają za zadanie odgrodzić się od świata, ale raczej subtelnie zasugerować „tu zaczyna się moja połowa”. To sprawia, że czujesz się mile widziany. Oczywiście nie mam pojęcia, czy tak jest. To raczej odczucie. Podobnie jak wtedy, kiedy widzisz dom otoczony grubym murem i czujesz, że raczej nikt cię tam nie chce, skoro brakuje tylko fosy z krokodylami. Domy w Norwegii mają też ogromne werandy. Często schodzące niemal do morza, wygląda to obłędnie. Na samą myśl, że mogłabym siedzieć na takiej werandzie otulona kocem i słuchać fal roztrzaskujących się o skały, dostaję ciarek. To mi raczej nie jest pisane, chyba że ktoś mnie zaprosi, ale werandę za rok budujemy! Oj budujemy. Ceny Ceny w Norwegii podobnie jak widoki – odbierają mowę. Jeżeli się tam wybieracie na zasadzie – ojtam jadę, będę jeść byle co w tanich knajpach, to się nastawcie, że hot dog kosztuje kilkadziesiąt złotych, czyli tyle ile chleb. Piwo w knajpie – pięćdziesiąt. Najtańsza bułka w sklepie – sześć. Z drugiej strony – ceny skutecznie odbierają apetyt. Jeśli więc chcesz szybko schudnąć, to jedź na tydzień do Norwegii 😉 Przyznam Wam się, że ja raz zaszalałam i kupiłam sobie drożdżówkę za trzydzieści złotych, mój mąż natomiast kupił sobie kanapkę z serem za szesnaście! Debata o tym, czy moglibyśmy w Norwegii zamieszkać na stałe, trwała cały nasz wyjazd. Ja ostatecznie chyba nie. Przeraża mnie ta długowieczna zima, spowita mrokiem. Posiada też w sobie ten kraj jakiś rodzaj trudnego do zidentyfikowania chłodu. Mam wrażenie, że mój wewnętrzny, latynoski heliofil-ekstrawertyk, nie wytrzymałby tego na dłuższą metę. Tak więc uwielbiam Cię Norwegio, ale w stałym związku byśmy nie wytrzymały <3 Miss Ferreira Jestem kobietą. Jetem matką. Statystycznie częściej rodzę dzieci niż kupuję w Zarze.
Coraz więcej turystów decyduje się organizować wakacje na własną rękę, bez pośrednictwa biura podróży. Czy bardziej opłaca się kupić tanie bilety lotnicze do Egiptu i zarezerwować
Chcesz zobaczyć te słynne norweskie fiordy, ale ceny rejsów wycieczkowych wpędzają cię w kompleksy? Nie martw się – dziś podpowiemy ci, jak wyprawić się na kilka dni do Norwegii tak, żeby nie uszczuplić za bardzo twojego budżetu. Tak, to jest możliwe. A czy warto? No pewnie! Przeczytaj też: Wycieczka do Skandynawii nie musi cię zrujnować. Jak tanio zwiedzić Danię, Szwecję i Finlandię? A na potwierdzenie, garść zdjęć z naszej wyprawy. Czy to miejsce nie jest warte odwiedzenia? No, spróbujcie tylko zaprzeczyć. Schronisko pod Kjerragiem Aby tu wjechać, trzeba się wspiąć solidną górską serpentyną Lysefjorden Największa atrakcja okolic Stavanger – Preikestolen Fiordy były od dawna podróżniczym marzeniem mojej Lepszej Połowy. Moim – jakby mniej. Bo sami wiecie: zamiast cudów natury zawsze wolałem zamki i średniowiecznie warownie, a do tego ten surowy norweski klimat… Dobra, kogo ja oszukuję – zawsze chodziło o kasę. I nawet nie o to, że jestem skąpy (chociaż jestem). Przeczytaj też: Wszystkie błędy, które możesz popełnić zwiedzając Islandię Bo odkąd zacząłem zarabiać, ceny wycieczkowych wycieczkowych rejsów po fiordach nieodmiennie wpędzały mnie w silne kompleksy związane z wysokością moich dochodów, a zasłyszane od znajomych historie na temat chleba kosztującego 100 zł i butelki wody za połowę tej ceny dopełniały obrazu rozpaczy. Już dawno pogodziłem się z myślą, że fiordów raczej nie zobaczę. Jednak dzięki determinacji mojej czarującej małżonki udało się i mało tego, wypad do Norwegii nie uszczuplił nawet aż tak mocno naszego domowego budżetu. Jak to możliwe? Oto garść porad. 1. Do Norwegii najtaniej i najlepiej dostać się samolotem. Wiem, nie odkrywamy Ameryki. Ale ciekawe jest to, że bilety lotnicze do Norwegii możecie zgarnąć po naprawdę śmiesznych cenach i będzie to dla was zdecydowanie najtańsza część całej wyprawy. Oczywiście pod warunkiem, że wyszukacie lot z odpowiednim wyprzedzeniem. 2. Dokąd lecieć? Najprostsza odpowiedź – tam, gdzie w danym momencie jest najtaniej. My byliśmy w Stavanger – to chyba najlepsza baza wypadowa do oglądania fiordów. Bilety były za bezcen – Iza wygrzebała lot z Warszawy za 56 zł w obie strony, a z pewnością można znaleźć jeszcze tańsze połączenia. Panorama Stavanger z portu 3. Bilety nie są drogie, nawet jeśli nie ma promocji i nie kupujecie ich dużo wcześniej. We wrześniu możecie przelecieć się na trasie Warszawa – Stavanger za ok. 350 zł w obie strony (podróż liniami Norwegian), podobne stawki ma Wizzair na październikowy lot do Bergen. Niestety, od czasu naszej wizyty Wizz zlikwidował bardzo wygodne połączenie do Stavanger – przylot w sobotę o 7 rano, wylot we wtorek przed południem. 4. No właśnie – Norwegia to nie jest jeden z tych krajów, gdzie warto przebywać jakoś bardzo długo. Aby zobaczyć największe atrakcje okolic Stavanger – w zupełności wystarczą 3-4 dni dość intensywnego zwiedzania. Każdy kolejny to dodatkowe koszty, a te, jak zaraz zobaczycie, nie są małe. 5. Jesteście już na lotnisku, czas zatroszczyć się o transport. Na starcie skreślamy transport publiczny, bo jest drogi i nieefektywny. Zostaje więc auto, bo do większości fajnych miejsc i tak da się dojechać tylko samochodem. Dlatego pierwsze kroki kierujemy do jednej z kilku wypożyczalni. Właściwie pro forma rzucamy nieśmiertelną formułkę „The cheapest one, please”, choć pani przy okienku już na pierwszy rzut oka widzi, że Land Rovera to wy raczej nie wypożyczycie. Opcja ekonomiczna nie jest najgorsza – za wypożyczenie auta na trzy doby płacimy 750 zł plus paliwo. Toyota Yaris, jaką dostaliśmy, nie rzuca na kolana, ale naprawdę nic lepszego nie jest potrzebne… 6. …bo swoje i tak zdążycie zapłacić. Cena poczciwej 95-tki to w przeliczeniu na nasze ok. 8 zł za litr. I naprawdę marna to pociecha, że to w sumie nie tak drogo, bo większość rzeczy w Norwegii jest średnio 4 razy droższa od ich polskich odpowiedników. 7. Będąc na lotnisku, koniecznie odwiedźcie informację turystyczną i zgarnijcie komplet map i przewodników. Te dotyczące Stavanger i okolic są naprawdę świetnie wykonane – dokładne mapy, porady, szereg szczegółowych i przydatnych informacji. 8. Norwegia to nie jest dobre miejsce na romantyczny weekend we dwoje. Chodzi tu oczywiście o koszty i możliwość ich współdzielenia z innymi kompanami podróży. Optymalne rozwiązanie to wybranie się do Norwegii w cztery osoby, dzięki czemu elegancko podzielicie koszty związane z samochodem, a także łatwiej znajdziecie jakiś niedrogi kąt do spania. 9. No właśnie, noclegi to trudny temat, a zwrot „niedrogi” znaczy dla Norwega zupełnie co innego niż dla nas. Pisząc ten tekst poprzeglądaliśmy trochę oferty hoteli i prywatnych apartamentów i znów poczuliśmy ten dyskomfort, jaki mieliśmy dwa lata temu, gdy szukaliśmy jakiejś kwatery dla siebie. Zresztą, sprawdzicie sami: na Airbnb znajdujemy małe mieszkanko w centrum Stavanger za 432 zł za dobę. Niestety, maksymalnie dla 3 osób. Szukamy dalej: jest jakiś fajny apartament w centrum dla czterech osób za 732 zł, a ktoś wynajmuje cały dom za nieco ponad 600 zł za dobę. Niestety, to prawie 50 kilometrów od Stavanger. A cały dowcip polega na tym, że aby w krótkim czasie zobaczyć jak najwięcej, trzeba być skoszarowanym przynajmniej na obrzeżach miasta. 10. Szukamy dalej i wcale nie jest lepiej. Na Bookingu znajdujemy niesamowitą promocję – dwójka w hotelu Skansen tylko za 380 zł za dobę, podobne ceny są w jedynym hostelu w mieście. Co robić? Tu właśnie przydaje się wybranie się w czwórkę. 11. Nasz mocno ograniczony wybór padł na St Svithium Hotel, znajdujący się w miejscowym…szpitalu. Za 4-osobowy pokój płacimy ok. 600 zł i naprawdę nie ma do czego się przyczepić. Pokój nie jest może specjalnie duży, ale ma wszystko, co trzeba – są wygodne łóżka (jedno małżeńskie i dwa pojedyncze), szybki Internet, TV, klimatyzacja. Auto możecie zostawić na przyszpitalnym parkingu, za który niestety trzeba płacić przez całą dobę. Dlatego warto posłuchać rady, jaką otrzymaliśmy od miejscowych i zaparkować samochód vis a vis szpitala – w którejś z bocznych uliczek przy domkach jednorodzinnych. Tam też są parkometry, ale po pierwsze – w niedzielę nie trzeba płacić, a po drugie – parkingowi nie zapuszczają się w tamte okolice, więc szanse na mandat są bliskie zeru. Ale jak was złapią, to nie nasza wina 😉 12. Największą zaletą hotelu jest wliczone w cenę śniadanie w formie szwedzkiego bufetu. Przy norweskich cenach to bardzo poważny atut. I wiecie co? O tym jedzeniu można powiedzieć dużo, ale na pewno nie to, że jest „szpitalne”. Jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. A skoro to bufet, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby przygotować sobie małą wałówkę na wyprawę. Tylko nie przesadzajcie – nie pozwólcie, aby zdominował was wewnętrzny Polaczek 😉 13. Teraz kilka słów o bagażu. Skoro jedziecie na kilka dni, to raczej powinniście załadować się do podręcznego. Z pewnością warto jednak odchorować te kilkadziesiąt złotych i nawet złożyć się na bagaż rejestrowany, który wypakujecie po brzegi żarciem. Nie żartuję – chleb nie kosztuje tu co prawda stówy, a „tylko” 11-20 zł, ale nawet małe zakupy w miejscowym dyskoncie mogą sprawić, że przy płaceniu rachunku zaczniesz się zastanawiać, czemu pani kasjerka zeskanowała ci przez pomyłkę 10 kilo foie Gras i 2 kilo owoców morza, podczas gdy ty masz w koszyku tylko 2 piwa, bułki i kawałek wędliny z renifera. Bo nie ma się co krygować – jesteś z Polski, co oznacza, że konserwa turystyczna i zupka w proszku jest od wielu wieków nieodzownym elementem naszych zagranicznych eskapad. Jesteś Polakiem, porzuć wstyd, to część naszego kulturowego dziedzictwa – tak jak burza oklasków po wylądowaniu naszego samolotu albo rzucanie popularnych polskich przekleństw w stronę nic nie rozumiejących szeroko uśmiechniętych tubylców. 14. Ceny w sklepach, barach i restauracjach w Norwegii są średnio 3 razy wyższe niż w Polsce. Zwykła zupka w restauracji w centrum Stavanger kosztuje ok. 50 zł, ceny głównych dań zaczynają się od 90 zł. A dla miłośników mniej wyrafinowanych dań – zestaw w McDonald’s kosztuje ok. 35-40 zł. 15. Jeśli od czasu do czasu lubisz sobie chlapnąć, lepiej weź alkohol ze sobą. Tu nawet nie chodzi o to, że jest drogi (wiem, że nudzę). Bo jest, nawet dla samych Norwegów, którzy w weekendy zamiast pić po knajpach stosują na masową skalę strategię biforkową – najpierw tankowanie w domu, potem zabawa w klubie. Ale oprócz cen problemem jest dostępność – w spożywczaku znajdziesz tylko słabe piwo, cydr i kolorowe drinki. Mocniejsze rzeczy kupisz tylko w tzw. Vinmonopolet, czyli specjalnym sklepie monopolowym. Ale to nie koniec ograniczeń – piwo i cydr w sklepie kupisz tylko przed godz. 20, mocniejszy alkohol dostaniesz tylko do godz. 18, a w niedzielę wódeczki nie kupisz nigdzie w kraju. I pamiętaj – lepiej nie wybierać się z zamiarem kupna tuż przed alkoholowym deadlinem, bo zapewne trafisz na sporą kolejkę do kasy. 16. Alkohol to coś, co możesz ze sobą zabrać, ale nie musisz. Za to pakując walizkę koniecznie musisz wziąć wszelkie preparaty ochronne przeciwko meszkom i komarom. I bardzo proszę, potraktujcie tę radę poważnie, bo idąc na Preikestolen lub inną leśną ścieżką jeszcze będziecie mi dziękować. Te małe skunksy są znacznie bardziej łapczywe niż w Polsce – w efekcie czego po kilkunastu minutach wędrówki na każdym nieodkrytym miejscu ciała (i niektórych zakrytych) pojawiły się u nas wielkie, swędzące bąble. Tyle od strony praktyczno – finansowej. W kolejnym odcinku napiszemy o całkowitych kosztach wyprawy i podpowiemy, co warto zobaczyć w czasie 3-4 dniowego pobytu w Stavanger. PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI!
. 357 126 126 72 263 287 479 389
norwegia wakacje na własną rękę